Zamykam oczy i przecieram lustra z obsydianu.
Niech złote nici pokażą drogę
I rozstąpią czarne jeziora.
~Distatis~
Otwierając oczy ujrzałem młodą sarnę, szarpiącą mnie za płaszcz na wysokości kostki.
Odeszła ostrożnie w tył i z gracją ukłoniła się. Dotykając czubkiem nosa samej ziemi, pokrytej mokrymi liśćmi i wciąż mnie obserwowała.
Ukłoniłem się trzymając grzecznie i uklęknąłem.
- Zgubiłaś się ? - Zapytałem, a ona ożywiła się i obróciła. Wskoczyła na pierwszy kamień w ścieżce na górę w środku lasu. Odwróciła głowę w geście oczekiwania.
- Rozumiem. To nie ja tutaj prowadzę.
Droga wydaje się długa i kręta... Ale nie jestem tutaj bez powodu. Coś ciągnie moją duszę na szczyt. Wyrywa się ze mnie i pcha do przodu.
* * *
Ścieżka biegnąca w górę powoli zmieniała się w schody.
Wydawała się nie mieć końca, było zimno i gorąco na zmianę.
Kapryśna aura wszystko komplikowała. A schody stawał się coraz bardziej strome.
Każdy krok był jak jedno wspomnienie i otwarta rana z dawnych bitew.
Słychać było duchy, o których chciałem zapomnieć, a te wyły i ściskały za nadgarstki. Dusiły.
Każdy ruch był małym zwycięstwem w świszczącej pożodze mojej duszy.
A małe zwierzątko podskakiwało zgrabnie z jednego piętra na drugi. Drzewa po obydwu stronach przewiązane były czerwonymi wstążkami. A z drzew spadał deszcz liści krwawych, miedzianych i złotych.
Jeden z nich złapałem w locie, lecz ten zmienił się w pył pod naciskiem skórzanej rękawicy.
Stopień po stopniu coraz mocniej odczuwałem słodki zapach bzu.
I dziwnie przyspieszające bicie serca. Zawsze tak spokojne i ciche zaszumiało krwią w uszach, komponując się z szeptem lasu.
Sarna wskoczyła na ostatni stopień i podeszła do tronu stojącego pośrodku okrągłego marmurowego placu otoczonego kolumnami.
Jej futro zaczęło świecić srebrnym oślepiającym światłem, a kiedy zgasło ujrzałem postać kobiety.
Jej smukłą twarz pokrywały delikatne piegi, a oczy jej wbite był w ziemię. Burza falujących, ciemnych włosów targana była ciepłym letnim wiatrem.
Polne kwiaty wplątane między kosmyki kołysały się.
Spojrzała na mnie i obdarowała pogodnym uśmiechem.
Poczułem uderzenia gorąca w rytm burzącej się krwi dobiegające z mojej dłoni. Gdy ją otworzyłem zobaczyłem srebrny wisiorek z malutkim, niebieskim topazem w kształcie serca.
Podszedłem bez słowa i zawiesiłem go na jej szyi i ucałowałem w czoło. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej i zmrużyła oczy.
- Teraz już wiem dlaczego tutaj jestem. - Pomyślałem. I w tej samej chwili poczułem miękki ślad palców na policzku.
- Jestem tu dla Ciebie.
- Jesteś. I ja jestem dla Ciebie. Przyszedłeś tu choć nie musiałeś.
Mogłeś zawrócić tyle razy. Bałeś się ale zaufałeś.
I przyniosłeś mi kawałek swojego serca.
Nie dlatego, że mnie zobaczyłeś ale dlatego , że poczułeś.
I przyjdziesz tu za każdym razem kiedy będziesz chciał.
Będziemy tu siadać i rozmawiać. Pić wino i śmiać się.
Lecz aniele miej cierpliwość i spokój w sercu nawet wchodząc tutaj. Bo gdy serce nie w takt wybije z powrotem w las wyskoczę. - Przytuliła się do mnie żeby poczuć ciepły zapach kadzideł i świec, którymi nasiąknięte były moje ubrania.
- Nie spłoszę Cię, obiecuję.
- Nie obiecuj ale pokazuj, za każdym razem.
Odeszła ostrożnie w tył i z gracją ukłoniła się. Dotykając czubkiem nosa samej ziemi, pokrytej mokrymi liśćmi i wciąż mnie obserwowała.
Ukłoniłem się trzymając grzecznie i uklęknąłem.
- Zgubiłaś się ? - Zapytałem, a ona ożywiła się i obróciła. Wskoczyła na pierwszy kamień w ścieżce na górę w środku lasu. Odwróciła głowę w geście oczekiwania.
- Rozumiem. To nie ja tutaj prowadzę.
Droga wydaje się długa i kręta... Ale nie jestem tutaj bez powodu. Coś ciągnie moją duszę na szczyt. Wyrywa się ze mnie i pcha do przodu.
* * *
Ścieżka biegnąca w górę powoli zmieniała się w schody.
Wydawała się nie mieć końca, było zimno i gorąco na zmianę.
Kapryśna aura wszystko komplikowała. A schody stawał się coraz bardziej strome.
Każdy krok był jak jedno wspomnienie i otwarta rana z dawnych bitew.
Słychać było duchy, o których chciałem zapomnieć, a te wyły i ściskały za nadgarstki. Dusiły.
Każdy ruch był małym zwycięstwem w świszczącej pożodze mojej duszy.
A małe zwierzątko podskakiwało zgrabnie z jednego piętra na drugi. Drzewa po obydwu stronach przewiązane były czerwonymi wstążkami. A z drzew spadał deszcz liści krwawych, miedzianych i złotych.
Jeden z nich złapałem w locie, lecz ten zmienił się w pył pod naciskiem skórzanej rękawicy.
Stopień po stopniu coraz mocniej odczuwałem słodki zapach bzu.
I dziwnie przyspieszające bicie serca. Zawsze tak spokojne i ciche zaszumiało krwią w uszach, komponując się z szeptem lasu.
Sarna wskoczyła na ostatni stopień i podeszła do tronu stojącego pośrodku okrągłego marmurowego placu otoczonego kolumnami.
Jej futro zaczęło świecić srebrnym oślepiającym światłem, a kiedy zgasło ujrzałem postać kobiety.
Jej smukłą twarz pokrywały delikatne piegi, a oczy jej wbite był w ziemię. Burza falujących, ciemnych włosów targana była ciepłym letnim wiatrem.
Polne kwiaty wplątane między kosmyki kołysały się.
Spojrzała na mnie i obdarowała pogodnym uśmiechem.
Poczułem uderzenia gorąca w rytm burzącej się krwi dobiegające z mojej dłoni. Gdy ją otworzyłem zobaczyłem srebrny wisiorek z malutkim, niebieskim topazem w kształcie serca.
Podszedłem bez słowa i zawiesiłem go na jej szyi i ucałowałem w czoło. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej i zmrużyła oczy.
- Teraz już wiem dlaczego tutaj jestem. - Pomyślałem. I w tej samej chwili poczułem miękki ślad palców na policzku.
- Jestem tu dla Ciebie.
- Jesteś. I ja jestem dla Ciebie. Przyszedłeś tu choć nie musiałeś.
Mogłeś zawrócić tyle razy. Bałeś się ale zaufałeś.
I przyniosłeś mi kawałek swojego serca.
Nie dlatego, że mnie zobaczyłeś ale dlatego , że poczułeś.
I przyjdziesz tu za każdym razem kiedy będziesz chciał.
Będziemy tu siadać i rozmawiać. Pić wino i śmiać się.
Lecz aniele miej cierpliwość i spokój w sercu nawet wchodząc tutaj. Bo gdy serce nie w takt wybije z powrotem w las wyskoczę. - Przytuliła się do mnie żeby poczuć ciepły zapach kadzideł i świec, którymi nasiąknięte były moje ubrania.
- Nie spłoszę Cię, obiecuję.
- Nie obiecuj ale pokazuj, za każdym razem.