To miejsce groteskowo przypominało świat fizyczny, lecz miast światła słonecznego z nieba padały promienie nieprzeniknione jak cień. Czarne słońce wyglądało zza atramentowych chmur. Świat wydawał się negatywem prawdziwej rzeczywistości.
Tą budowały odbicia. Wszystko stało do góry nogami.
Nie można się oprzeć wrażeniu, że cały wszechświat jest wywrócony na lewą stronę.
Dodatkowo, kiedy gubiłem z pola widzenia jeden przedmiot, znikał on na zawsze.
Podobnie było z każdym każdym drzewem, góra, rzeką i budynkiem.
Wydawało się, że wszystko jest w ciągłym ruchu nic nie jest trwałe, oprócz miejsca na którym świadomie jestem skupiony.
Widnieje teraz przede mną jezioro. Wydaje się być lekko różowe, momentami czerwone a nastepnie brunatne.
Świetlista kuleczka niczym dzwoneczek zabrzmiała przy moim uchu, a później zakręciła się wokół mnie i stanęła przede, mną.
Daje do zrozumienia, że chce żebym podążał za nią i leci wgłąb jeziora.
Mimo, że nie ma żadnego pomostu postanawiam zrobić pierwszy krok.
Utrzymuję się nad wodą jak gdybym był lekki jak pióro.
Krok po kroku podążam za moim przewodnikiem, który teraz stoi na samym środku zbiornika wodnego.
Gdy jestem na wyciągnięcie ręki, świecąca istota, znów głosem podobnym do dzwonków próbuje coś przekazać. Powiększa się kilkukrotnie i zanurza się pod wodę.
Oślepiające światło załamuje płynne lustro i sprawia, że powoli spływam w dół.
W spowolnionym tępię spadam, aż na samo dno.
Jest tu zimno i ciemno.
A każda chwile wydaje się wydłużać w nieskończoność.
Czując grunt pod nogami obróciłem się, a głębię jeziora zastąpiła ogromna zaciemniona sala.
Gwałtowny wiatr poruszył zasłonami, brutalnie zabierając ze sobą małe przedmioty.
Nie był to zwykły przeciąg. Śmierć nadchodzi i to dosłownie.
Postać unosząca się kilka centymetrów nad ziemią, trzymała opuszczoną kosę zgrzytającą po marmurowej podłodze.
Nieznośny dźwięk przypominał nieustający płacz lub pisk.
Postrzępione szaty wędrowały w powietrzu jednostajnym tempem, zahaczając od czasu do stoły, krzesła i biblioteczki.
Drobna sylwetka, malutkie stopy i ręce oraz delikatna cera zdradziły, że jest to kobieta.
Nie opuszczała mnie myśl, że ją znam.
Blada twarz spojrzała na mnie ze śmiertelnie poważną miną, a kiedy podeszła wystarczająco blisko wysunęła z długiego rękawa lewą rękę. Otworzyła ją przede mną a świecąca istota, która wcześniej mnie tu zaprowadziła pojawiła się na jej dłoni.
Świetlik powoli, płynącym ruchem spadał na ziemię i zniknął w niej niczym nasionko, które po chwili zaczęło kiełkować. Malutkie świetliste drzewo rosło na moich oczach. W samym środku na jego koronie wyłoniła się kryształowa kula, w które zamknięta była mała śpiąca dziewczynka.
- Zniszcz ją. - Chłodnym beznamiętnym głosem rzuciła Pani Śmierć.
- Oddam Ci władzę nad życiem. - Po chwili dodała i podała mi swoją kosę.
Była równie piękna i przerażająca jak jej właścicielka. Czarna stal ostrza wydawała z siebie jęki i szepty.
Trzon rzeźbiony był wykrzywionymi twarzami w materiale przypominającym kość.
Na samym środku w widniał szary, dymiący się w środku kryształ.
Stanowczo chwyciłem za broń i poczułem jak przejmuje nade mną kontrolę, jak bardzo chce abym zniszczył kulę wraz z drzewem.
Pragnie abym unicestwił życie dziewczynki.
Zdałem sobie sprawę, że jest bliźniaczo podobna do uosobienia śmierci stojącego przede mną.
Zamachnąłem się i w momencie gdy miało nastąpić uderzenie w niewinną istotę, obróciłem się i piruetem zadałem cios w sam środek klatki piersiowej zakapturzonej postaci.
Ostatkiem sił udało mi się oprzeć jej woli.
Poczułem jak ostrze wchodzi w ciało niczym w masło i przybija ją do ściany.
- Brawo. Przeszedłeś próbę.
Śmierć zaczęła zapadać się w sobie i ostatecznie rozsypała się, niczym tłuczone szkło, na tysiące drobnych kawałków. Zaraz za nią rozpadać zaczęło się otoczenie. Nie zdążyłem jednak wypuścić z rąk kosy, jej energia zaczęła przenikać moje dłonie. Pękająca skóra zaczęła wypełniać się atramentowym płynem i niczym infekcja dążyła coraz wyżej, wraz z żyłami do serca.
Już nie ma powrotu.
Teraz to Ja jestem Śmiercią.
* * *
Obudziłem się. Pewien tego, że wszystko było bardzo realistycznym snem.
Wizją mojego chorego umysłu, wstając z łóżka postanowiłem spisać wszystkie te rzeczy.
Biorąc do rąk pióro zorientowałem się jednak, że moje dłonie są popękane, poranione i zaplamione atramentem.
Czy sny pozostawiają piętno ?
Zwątpiłem w to, że sen jest snem, a rzeczywistość rzeczywistością.
Powiadam wam wszyscy Ci którzy to czytacie, nie jestem już pewien i nigdy nie będę, niczego ani nikogo. I przestrzegam przed zbyt dużą wiarą w słuszność swojej ścieżki, bo zmienia się z każdą możliwą chwilą, więc miejcie oczy szeroko otwarte.
Śmierć była personalnym upadkiem, odbiciem mojej zguby.
Wizja ta oczyściła moją duszę lecz nie zmieni wszystkich złych i dobrych wyborów.
Ślepych uliczek istnienia nie da się uniknąć, ale remedium na nie jest pióro i tusz, który płynie w moich żyłach.
Niech moja przeszłość spoczywa w pokoju.
* * *
Zapiski szalonego wędrowca kończą się tutaj.
Teraz pisze za pewne inną historię. Stary bajarz z niego, nigdy nie przestanie snuć nowych opowieści, plątając nici losu, własnego oraz innych.
Czując grunt pod nogami obróciłem się, a głębię jeziora zastąpiła ogromna zaciemniona sala.
Gwałtowny wiatr poruszył zasłonami, brutalnie zabierając ze sobą małe przedmioty.
Nie był to zwykły przeciąg. Śmierć nadchodzi i to dosłownie.
Postać unosząca się kilka centymetrów nad ziemią, trzymała opuszczoną kosę zgrzytającą po marmurowej podłodze.
Nieznośny dźwięk przypominał nieustający płacz lub pisk.
Postrzępione szaty wędrowały w powietrzu jednostajnym tempem, zahaczając od czasu do stoły, krzesła i biblioteczki.
Drobna sylwetka, malutkie stopy i ręce oraz delikatna cera zdradziły, że jest to kobieta.
Nie opuszczała mnie myśl, że ją znam.
Blada twarz spojrzała na mnie ze śmiertelnie poważną miną, a kiedy podeszła wystarczająco blisko wysunęła z długiego rękawa lewą rękę. Otworzyła ją przede mną a świecąca istota, która wcześniej mnie tu zaprowadziła pojawiła się na jej dłoni.
Świetlik powoli, płynącym ruchem spadał na ziemię i zniknął w niej niczym nasionko, które po chwili zaczęło kiełkować. Malutkie świetliste drzewo rosło na moich oczach. W samym środku na jego koronie wyłoniła się kryształowa kula, w które zamknięta była mała śpiąca dziewczynka.
- Zniszcz ją. - Chłodnym beznamiętnym głosem rzuciła Pani Śmierć.
- Oddam Ci władzę nad życiem. - Po chwili dodała i podała mi swoją kosę.
Była równie piękna i przerażająca jak jej właścicielka. Czarna stal ostrza wydawała z siebie jęki i szepty.
Trzon rzeźbiony był wykrzywionymi twarzami w materiale przypominającym kość.
Na samym środku w widniał szary, dymiący się w środku kryształ.
Stanowczo chwyciłem za broń i poczułem jak przejmuje nade mną kontrolę, jak bardzo chce abym zniszczył kulę wraz z drzewem.
Pragnie abym unicestwił życie dziewczynki.
Zdałem sobie sprawę, że jest bliźniaczo podobna do uosobienia śmierci stojącego przede mną.
Zamachnąłem się i w momencie gdy miało nastąpić uderzenie w niewinną istotę, obróciłem się i piruetem zadałem cios w sam środek klatki piersiowej zakapturzonej postaci.
Ostatkiem sił udało mi się oprzeć jej woli.
Poczułem jak ostrze wchodzi w ciało niczym w masło i przybija ją do ściany.
- Brawo. Przeszedłeś próbę.
Śmierć zaczęła zapadać się w sobie i ostatecznie rozsypała się, niczym tłuczone szkło, na tysiące drobnych kawałków. Zaraz za nią rozpadać zaczęło się otoczenie. Nie zdążyłem jednak wypuścić z rąk kosy, jej energia zaczęła przenikać moje dłonie. Pękająca skóra zaczęła wypełniać się atramentowym płynem i niczym infekcja dążyła coraz wyżej, wraz z żyłami do serca.
Już nie ma powrotu.
Teraz to Ja jestem Śmiercią.
* * *
Obudziłem się. Pewien tego, że wszystko było bardzo realistycznym snem.
Wizją mojego chorego umysłu, wstając z łóżka postanowiłem spisać wszystkie te rzeczy.
Biorąc do rąk pióro zorientowałem się jednak, że moje dłonie są popękane, poranione i zaplamione atramentem.
Czy sny pozostawiają piętno ?
Zwątpiłem w to, że sen jest snem, a rzeczywistość rzeczywistością.
Powiadam wam wszyscy Ci którzy to czytacie, nie jestem już pewien i nigdy nie będę, niczego ani nikogo. I przestrzegam przed zbyt dużą wiarą w słuszność swojej ścieżki, bo zmienia się z każdą możliwą chwilą, więc miejcie oczy szeroko otwarte.
Śmierć była personalnym upadkiem, odbiciem mojej zguby.
Wizja ta oczyściła moją duszę lecz nie zmieni wszystkich złych i dobrych wyborów.
Ślepych uliczek istnienia nie da się uniknąć, ale remedium na nie jest pióro i tusz, który płynie w moich żyłach.
Niech moja przeszłość spoczywa w pokoju.
* * *
Zapiski szalonego wędrowca kończą się tutaj.
Teraz pisze za pewne inną historię. Stary bajarz z niego, nigdy nie przestanie snuć nowych opowieści, plątając nici losu, własnego oraz innych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz