1/22/2017

III

Budząc się na zimnej podłodze ujrzałem Mercy. Na jej ręce wisiały łaski. Krzyże wszystkich mocy uświęcających spadły na mnie. Ich ciężar był ogromny, a brzemię przerażająco duszące.
Sprawiały ból, jak gdybym sam był do nich przybity. Do każdego z osobna w tym samym czasie. Przez wieczność.
Dwa palce jej drugiej ręki wyciągnięte prosto w niebo rozgoniły chmury  a z nieba spadła srebrna włócznia. Roztrzaskując podłogę. Na jej ostrzu wyryte było imię Ma’at. Obłoki światła wijące się wokół niej były niczym płomienie w nigdy nie gasnącej pochodni.
- Oto Twój Dar. Oto jedno z Twoich przeznaczeń. A Ta która trzyma sklepienia niebieskie teraz jest Twoją tarczą.
Obłoki zgasły. Włócznia zaczęła wiotczeć i na moich oczach zmieniła się w żmiję, pełznącą w stronę mojej głowy. Wsunęła się między włosy przesunęła się po twarzy i wzbiła się delikatnie w powietrze i zaczęła pożerać własny ogon. Zmieniła się w wieczny nieprzerwany okrąg podążający za mną już wszędzie, widniejący tuż za moją czaszką. Nawet kiedy zamknę oczy. Nawet kiedy jestem nieprzytomny czuję jak jej światło podąża kilka centymetrów nade mną.
- Wezwij mnie kiedy będzie trzeba. – Mercy rozbiła się na tysiące cienkich jak pergamin kawałków szkła mieniących się wszystkimi kolorami tęczy.
Od tej pory na mojej szyi wiszą Krzyże. Łaski nie pojęte dla mnie przez następne tysiąclecia. Możliwości działań, których wyniku nikt nie śmie zaprzeczyć.
Od tej pory to wyraz wdzięczności za dar, o który nie prosiłem, ale który już zawsze będę nosił.
Oraz cierpienia z jego posiadania, i współczucia za cierpienie innych, którzy ten dar posiadają.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz