6/30/2014

Visio: Void. (I)

Creo zniknęła. Zniknęła w tafli wody, w kamiennym naczyniu.
Wchłonęła się we mnie i stała znów integralną częścią mojej natury.
- Zostawiła mi jednak prezent. - Powiedziałem do siebie.
Nawet gdy zamykałem oczy pulsujące światło wypełniało całą przestrzeń.
Szybko zorientowałem się, że jego źródło pochodzi z miejsca, w którym zniknęła Creo.
Z zaciekawieniem zwróciłem w stronę nienaturalnych błysków.
Zanurzając dłoń w misy wymacałem coś na kształt krzyżyka, wisiorka na łańcuszku.
Wziąłem w swoje dłonie srebrny przedmiot, połyskujący odcieniami błękitu.
Materiał z którego został wytopiony wydawał się chłodny.
Nie przyjmował ciepła z zewnątrz.
Naszyjnik tonął w moich niezgrabnych rękach oraz resztkach wody, która kapała na podłogę.
 - Wąż wijący się po krzyżu. - Sprytne. Błysnął mi obraz ołtarza i tło ostatniej nocy.
- Ssss... - Wężowy głos syknął w moich uszach,  tak samo jak wtedy, kiedy wciągnął mnie pod ziemie.
Wzdrygnąłem się.
Niebo za oknami pochmurniało z każdą chwilą, a lodowaty wiatr uderzył w drzwi katedry i otworzył je na oścież. - Czas wyjść z mojego bezpiecznego sanktuarium. - Westchnąłem.
Poprawiłem płaszcz i założyłem kaptur.
- Ssss... - Szelest wężowego języka wydobywał się z mojej kieszeni, w której ukryłem błyskotkę.
Wyciągnąłem ją z kieszeni i zawiesiłem na szyi.
Wydawała się dość ciężka jak na swoje rozmiary, nie była to jednak jak widać zwykła biżuteria.
Pochyliłem głowę i ruszyłem w stronę wyjścia.
Na zewnątrz było dość ciemno. Nie była to jednak ciemność nocy lecz bardziej przypominająca dzień w środku burzy. Dokładnie w samym środku burzy, w oku cyklonu. Dookoła wirowały chmury oraz wiły się pioruny. Wyładowania elektryczne jednak były zbyt daleko aby dosięgnąć mnie.
Spostrzegłem coś więcej, coś bardziej przerażającego. Nie stałem na ziemi, lecz na tym co z niej pozostało. Na wyrwie, lewitującej wyspie, w przestrzeni pod którą nie było nic prócz oceanu.
Wysepka była na tyle duża aby pomieścić na sobie katedrę oraz posąg anioła obok niej, który de facto i tak ledwo się trzymał. Wyglądał jakby miał się zaraz obsunąć.
Przede mną zaczęła się wyłaniać ścieżka. Głazy same materializowały się pod moimi stopami, choć były tak niestabilne, że nawet gdyby droga nie była długa to bałbym się, że spadnę.
Po kilku krokach przyzwyczaiłem się do nowych zasad panujących w tym świecie.
Bo co tu dużo mówić fizyką ciężko było je nazwać.
Począłem iść dalej. Każdy krok sprawiał ,że coraz mniej widziałem za sobą, lecz coraz więcej przede mną. Ostatecznie zobaczyłem koniec ścieżki i kolejną zawieszoną w przestrzeni wysepkę.
Była o wiele większa od poprzedniej. Wysoka trawa plątała się miedzy nogami zaraz jak tylko postawiłem nogę na ziemi.
- Gabrielu.
Głos jeszcze zimniejszy niż wiatr który smagał moją twarz wypowiedział moje imię.
Jego głębia i echo zagłuszyły nawet odgłosy burzy i pozostawiły po sobie ciszę.
Ujrzałem postać na horyzoncie. Jego odzienie wydawało się całkowicie niematerialne, podrywane wichrem ulatniało się w eterze i pojawiało się na nowo, oraz on sam był nienamacalny. Jego twarz nieuchwytna, zamazana. Odcienie szarości i czerni mieszały się z chmurami.
- Witaj w Otchłani. Gabrielu.
Rzekł jeszcze niższym, chłodnym, paraliżującym głosem.
Mignął znikając z horyzontu a ułamek sekundy później, pojawił się przede mną.
Na wyciągnięcie ręki. Istota stworzona z cienia uśmiechnęła się do mnie.
Następnie jego postać zaczęła się zapadać w sobie. Punkt w miejscu jego mostka wsysał jego samego, a następnie chmury. Działał jak czarna dziura. Im więcej pochłaniała tym większa była.
Kula czarnej i ciemnogranatowej energii wirowała przed moim nosem i była już większa ode mnie.
Jeśli cisza ma swój jakiś dźwięk, to mogłem go usłyszeć właśnie w tej chwili, a źródłem było centrum
Czarnego Słońca widniejącego przede mną, które zdążyło pochłonąć nawet grunt pod moimi nogami.
A teraz zbliżało się w moją stronę. Zrobiłem krok do przodu i zamknąłem oczy.

* * *





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz